…lekarz jakich z pewnością nie bywa wielu, jakich często się nie spotyka.
Przygoda ta tu opisana, moja, zdążyła się trochę zestarzeć bo zaczęła się całkiem dawno, bardzo dawno nawet. Jak to często się zdarza – tak i w tej się historii zdarzyło – zasłyszałem gdzieś tam, od kogoś usłyszałem o jakimś tam lekarzu który to, jeśli nie cuda czyni to z pewnością – w przekonaniu owego kogoś, pacjenta – to robi rzeczy niesamowite lecząc ludzi ze wszelakich chorób i dolegliwości.
A że ja jako młody człowiek ogólnie się nie znałem wtedy – ciągle się nie znam – na lekarzach, to i tym owym lekarzu też nie miałem szans wiedzieć czy słyszeć ale !! że wtedy – ale też nigdy, co się później okazało – nie byłem okazem zdrowia, a że byłem bliżej 30’ki wtedy niźli 20’ki to… coś tam mnie zainteresowało na tyle, że w głowie myśli zostały. Zostało się owych myśli na tyle, iż zdecydowałem że się wybiorę do owego lekarza.
Jak to z wizytami u lekarzy, tu też jest przychodnia a w niej zapisy i pani za ladą, która zapisami i lekami, których trochę jest na miejscu, itp. zarządza. W przychodni gabinetów lekarskich jest kilka i lekarz też nie jest jeden, gabinety zabiegowe są, rehabilitacyjne też. Jest też i niewielka poczekalnia, korytarz z krzesełkami który często bywa – mimo iż wizyty są na mniej-bardziej określoną godzinę – pełen pacjentów.
Pierwsza wizyta zaczyna się od spotkania u pani przy ladzie a tam trochę roboty papierkowej, taki mały środowiskowy wywiad po którym to miejsce w poczekalni trzeba było zając. Spotkanie z lekarzem który takim ogólnym lekarzem miał być, tak to zrozumiałem, który całego mnie wybadał i wysłuchał. Po tym spotkaniu z powrotem na poczekalnię a stamtąd wkrótce do gabinetu zabiegowo-laboratoryjnego a w nim badania krwi i moczu – i to wszystko na miejscu, wyniki też – i jeszcze raz na korytarz na krzesełko.
Kiedy wyniki badań i wywiad przez ogólnego lekarza są gotowe, to razem wszystko trafia do lekarza “sądu ostatecznego”, lecz trzeba jeszcze chwilę poczekać aż lekarz ów wezwie na spotkanie. Podczas takiego czekania ale i jakiekolwiek czekania, oczekiwania, często, prawie zawsze nic się nie dzieje aczkolwiek zawsze jest szansa, że coś innego, dziwnego zdarzyć się może.
Przy którejś z wizyt, już kolejnej po jakimś tam czasie od pierwszej wizyty, pamiętam jak dziś – siedząc sobie tam na krzesełku w owej poczekalni – widzę kątem oka, a czytam jakąś tam gazetę, że ktoś, jeszcze jeden chorowitek, zbliża się w stronę kolejki z głębi korytarza, siada obok mnie i mówi – ogólnie bo nie siedzę tam sam – dzień dobry. Ja… żeby odpowiedzieć podnoszę się znad gazety i obracam wzrok w kierunku …! Krzysztofa Kolbergera
Tak, tak to był gabinet czy przychodnia raczej, jak się później mi okazało, całkiem znany nie tylko pewnie w Wa-wie i okolicach i tak samo był oblegany przez stałych, przyszłych i zapewne też niedoszłych pacjentów, niedoszłych w tym sensie że nie udało się pewnie wszystkim do owego lekarza dostać.
A sam lekarz ten co to miał leczyć wszelkie dolegliwości? Tak, czy ja to mogę jakoś stopniować, czy ja rozumiem, czy ktokolwiek, co to są “cuda”. Czy wierzyć w cuda się da, czy wypada? Ja myślę że nie, chociaż zapewne chciałbym ażeby się cuda działy w moim najbliższym otoczeniu. Przy pierwszej wizycie ja – aczkolwiek każdy kto z lekarzami czy podobnymi sytuacjami nie miał nigdy do czynienia – spadłem z przysłowiowego krzesła.
Pan lekarz to irydolog – chyba w pierwszej kolejności – i lekarz “Medycyny Integracyjnej” ale też homeopata, zielarz, żywieniowiec i może jeszcze coś. Co mnie zauroczyło od pierwszej wizyty to owa irydologia – taki chyba jakiego okuliści używają sprzęt, pan lekarz rozkłada i do niego każe się pacjentowi przysiąść – i to że pan doktor mógł przeczytać tyle o człowieku, niekoniecznie tylko o pacjenta chorobach, że przysłowiowa… “szczena” leci na podłogę.
Historii pewnie byłby dziesiątki lub nawet setki tysięcy, gdyby chcieć wszystkich pacjentów posłuchać, których to pan lekarz miał okazję – czy przyjemność to nie wiem – “obsłużyć” przez tych kilka dekad swojej praktyki w zawodzie… lecz ! wszystko co dobre niestety też się kiedyś kończy – chciałoby się żeby tylko złe – i ten pan lekarz z całą swoją przychodnią, przeszedł na emeryturę, tuż przed pandemią… i szkoda bo niektórych rzeczy się nie wróci a drugi taki? Oby kiedyś – i więcej niż tylko drugi bo i trzeci i trzydziesty trzeci – się trafił, się trafili, nowi, młodzi, kolejne pokolenia.
Bo… jeśli nie to ten nasz naród może wkrótce paść na przysłowiowy pysk, nie dość że się wyludnia i starzeje to za chwilę będą nam mleko i chleb czołgami i rakietami dowoziły wszyscy ci wielcy planiści.